czwartek, 4 września 2014

Rozdział 5


   - Widzę, że dorastasz! - krzyknęłam uradowana. Carlos uniósł brwi ze zdziwienia, a na jego twarzy nadal malował się niepokój. - Spójrz na to z drugiej strony... - zaczęłam i dotknęłam palcami jego tygrysa wymalowanego na torsie, był wielkości moich dwóch piąstek. - Przynajmniej nie musisz tracić pieniędzy u tatuażysty. - Zachichotałam. Carlos nadal niczego nie rozumiał. Podwinęłam moją koszulkę nocną ukazując brzuch i żebra, a co najważniejsze, ukazując mój tatuaż. Chłopak spojrzał zadziwiony. 
   - Masz kota? - zapytał. 
   - Nie wybierałam zwierzaka, sam mi się pojawił. - Mój tatuaż przedstawiał niewielkiego kota, który stał na dwóch tylnych łapach. Znajdował się na żebrach, a jego przednie łapki sięgały do mojej piersi, delikatnie na nie wchodziły, dlatego Carlos nie zobaczył całego dzieła...
   - Dlaczego? Co to wszystko oznacza? - Zmarszczył brwi, zadając kolejne pytania. 
   - Nie wiem dokładnie - wzruszyłam ramionami - ale podejrzewam, że cokolwiek ci się pojawi, ukazuje twoją osobowość, jako wampira oczywiście... 
   - Osobowość? - powtórzył i zaczął intensywnie myśleć. - Czekaj, czekaj... Kiedyś dużo interesowałem się tatuażami, chciałem w przyszłości sobie nawet jeden zrobić... Ja mam tygrysa, a ty kota...
   - Jedna rodzina - uśmiechnęłam się. Chłopak nadal intensywnie nad czymś myślał.
   - Już wiem! - wykrzyknął. Skrzywiłam się. - Tygrys oznacza siłę, przebiegłość, dominację, ochronę, energię, nieprzewidywalność i hojność. - Powiedział to tak szybko, że ledwo nadążyłam zapamiętać wszystko... - A kot to przebiegłość, mądrość, skrytość, intuicyjność, czujność, niezależność i siły nadprzyrodzone - Na te ostatnie słowa Carlos spojrzał na mnie z kwaśną miną. 
   - A niech mnie! - wykrzyknęłam. Wszystko się zgadza... Skąd on to wie? - zastanawiałam się. Nie musiałam jednak długo czekać na odpowiedź.
   - Zapamiętałem coś, co czytałem chyba z miesiąc temu. - Zaśmiał się. - Bycie wampirem jest genialne! - Uśmiechnęłam się szeroko. - Tylko zdradź mi, jakie masz moce nadprzyrodzone - zaszeptał tak, jakby ktoś mógł nas podsłuchać, co oczywiście w moim domu było wręcz niewykonalne, nawet dla wampira. Zainstalowałam tutaj specjalny przyrząd anty-podsłuchowy. Jeśli jakikolwiek nadprzyrodzony stałby nieopodal mojego domu i chciałby dowiedzieć się, o czym tutaj rozmawiamy, usłyszałby ciszę. Fale dźwiękowe wydawane przez urządzenie mają również inne zastosowanie. Wilkołaki nie mogą zbliżyć się do mojej willi nawet na pięć kilometrów, ponieważ ich mózgi rejestrują ten typ fal dźwiękowych jako te, które sprawiają, że padają na ziemię i wiją się z bólu. Zmiennokształtni reagują podobnie, gdyż są z jednej rodziny i są "żywi", lecz również nieśmiertelni, teoretycznie, gdyż w praktyce szybko można się ich pozbyć... Wampiry nie żyją, dlatego nie reagują na te fale dźwiękowe z bólem, po prostu ich słuch zostaje zagłuszony. Wkoło mojego domu istnieje pole, które oddziela go od reszty świata. Uśmiechnęłam się, dumna ze swojego dzieła. Wymyśliłam je pięćdziesiąt lat temu i całkiem dobrze mi służy. Tylko przy jego wykonaniu musiałam zahipnotyzować kilku profesorów, którzy badali każdy odruch wilkołaka, zmiennego i wampira. Tak, tak złapałam ich wszystkich i poddałam badaniom - skarciłam się w duchu, ponieważ później musiałam każdego z nich zabić, by mój tajemniczy przyrząd faktycznie pozostał tajemniczy...
   - Na dziś masz wystarczająco dużo do zapamiętania, o sobie będę opowiadać ci kiedy indziej - powiedziałam do Carlosa, ten jednak nie chciał dać za wygraną.
   - No proooszę... - spojrzał na mnie ze smutną miną. Ja jednak byłam nieugięta. Nie chciałam mu dziś opowiadać o niczym innym. Te wszystkie historie wydawały mi się nudne...
   - Nie. - Pokazałam mu język. Zaśmiał się i wstał z mojego łóżka.
   - No dobra. Dzisiaj ci odpuszczę, ale następnym razem nie będziesz miała wyboru. - Pokiwał mi palcem wskazującym. Czy on mi grozi? - zaśmiałam się w duchu.
   - Jeszcze zobaczymy. - Zmrużyłam oczy. Oboje parsknęliśmy śmiechem. - Dobranoc.
   - Dobranoc - odparł, idąc w stronę drzwi.
   - Śniadanie na dziesiątą! - rzuciłam na pożegnanie. Chłopak zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Jego twarz ukazywała zdziwienie.
   - Na dziesiątą? - powtórzył z niedowierzaniem. - Ale rano, czy wieczorem?
   - Rano, głuptasku. Jak długo masz zamiar spać? - zaśmiałam się. Carlos wzruszył ramionami i wychodząc, zamknął za sobą drzwi.

***

   Mój duży zegar wiszący naprzeciwko łóżka wskazywał ósmą. Promienie słoneczne przebijały się przez srebrne żaluzje. Czas wstawać - pomyślałam. Wygrzebałam się z łóżka i podeszłam do okna. Złapałam za sznurek od żaluzji i jednym płynnym ruchem odsłoniłam okno. Mój pokój został oblany słońcem. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się ciepłymi promieniami. Usiadłam na grubym, granitowym parapecie i przyglądałam się wspaniałym marcowym widokom. Ocean dziś wyglądał na wyjątkowo spokojny. Małe fale rozbijały się o kredowy klif, ale widok był równie niesamowity. Kochałam to miejsce od zawsze. Mimo, iż zima jest tutaj rzadkością, a gdy śnieg pada jest święto, to miejsce nadal wydawało mi się magiczne i zaskakujące. Kiedy tylko brakuje mi typowej zimy, jadę do Szwajcarii, po czym i tak szybko wracam do Dover. To jest mój dom i tylko tutaj czuję się dobrze. Mój wzrok nadal był przykuty do klifu, lecz myśli pobiegły w innym kierunku. W mojej głowie tworzyły się nowe pytania i obawy. Czy dobrze zrobiłam, zamieniając Carlosa w wampira? Czy nie zachowałam się zbyt impulsywnie? Egoistycznie? A co, jeśli chłopak nie jest taki jak ja? Co jeśli moja krew nie sprawiła, że on również może chodzić w słońcu? Zarówno ja, jak i on będziemy zawiedzeni... A jeśli mnie przez to znienawidzi i odejdzie? Och... Tego bym nie przeżyła... Westchnęłam, a wokół mojego oka zakręciła się łezka. Nie chcę znów być sama...
   Jeszcze chwilę siedziałam przy oknie wpatrując się w Kanał La Manche, w niebo, w klif... Mamy nowy dzień - pomyślałam. Trzeba obmyślić plan działania na dzisiaj. 
   Pokaże Carlosowi, jak spędzam zwyczajny dzień. Wstałam i otworzyłam drzwi do toalety.
   Powiem jak, kiedy i gdzie karmić się na innych. Otworzyłam białą szufladkę, spod umywalki wyciągnęłam szczoteczkę i pastę do zębów.
   Oprowadzę go po piwnicy, o której on jeszcze nie wie. Weszłam pod prysznic.
   Może opowiem mu trochę o sobie?. Ciągle miałam dylemat, czy powinnam mu powiedzieć o słońcu, czy może jeszcze nie? Owinęłam się ręcznikiem i zaczęłam suszyć włosy.
   Powinnam mu to powiedzieć - stwierdziłam. Potem może być za późno... Wyszłam z łazienki i podeszłam do komody z której wyciągnęłam bieliznę. Otworzyłam drzwi do garderoby. Była wielkości mojego pokoju. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno. Czujniki ruchu włączyły się automatycznie, a co za tym idzie wieszaki i regały podświetliły się na kolorowo. Odsłoniłam żaluzje, a pokój od razu zrobił się jaśniejszy. Z prawej strony wisiały sukienki i spódniczki, obok nich bluzki i koszule, dalej stał regał ze spodniami. Z lewej znajdywały się buty. Ten obejmował całą ścianę. Lustro wisiało przy spodniach i sięgało do sufitu, również ono było podświetlone.
   Złapałam za czarną obcisłą spódniczkę i dobrałam do niej granatową bluzeczkę z małym dekoltem. Dopasowałam czarne baleriny na koturnie i ponownie weszłam do toalety, by zrobić sobie lekki makijaż.
   
   ***

   Kuchnia lśniła od promieni słonecznych. Było to pomieszczenie, które miało najwięcej okien. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam z niej jajka i bekon. Z chlebaka wyjęłam cztery kawałki chleba i włożyłam je do tostera. Patelnię położyłam na ogniu, a na niej ułożyłam bekon. Kiedy się zarumienił, z obu stron dorzuciłam jajka. Posoliłam i posypałam świeżym szczypiorkiem, który kupiła moja gospodyni. Dzisiaj dałam jej wolne, pod warunkiem, że z samego rana zrobi zakupy. Dobrze się spisała - pomyślałam, patrząc w lodówkę z uśmiechem. Tosty wyskoczyły z tostera, a jajka ścięły się znakomicie. Usłyszałam kroki na górze. Carlos wstał, w samą porę - pomyślałam. Wyciągnęłam talerzyki i nałożyłam na nie jajka i bekon. Na osobnym talerzyku położyłam tosty. Kiedy chłopak wszedł do kuchni, wszystko stało gotowe na stole. Wyciągnęłam dwie szklanki z szafki i otworzyłam lodówkę.
   - Zapachy rozchodzą się po całym domu... - zaczął i spojrzał na przygotowane już śniadanie. - To my jemy takie rzeczy? - zapytał.
   - Pewnie, że tak. - Uśmiechnęłam się do niego i wskazałam ręką, by usiadł na krzesło. Sama wyciągnęłam z lodówki butelkę czerwonej posoki. Gospodyni wcześniej przelała krew z woreczka do butelki, by był do niej łatwiejszy dostęp. Oczywiście ona wie dokładnie, kim jestem, lecz nikomu o tym nie powie, już się tym zajęłam... - Zwyczajne jedzenie sprawia, że czujemy się bardziej ludzcy, zaspokajamy trochę swój głód na krew, ale tylko trochę... - Podałam mu szklankę z zimną krwią, a następnie nalałam dla siebie.
   - Ale pachnie! - zauważył chłopak, kiedy trzymał w ręku szklankę.
   - Jaka to grupa? - zapytałam podchwytliwie. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
   - Taka, jaką kupiłaś. - Uniosłam brwi, zaskoczyła mnie jego odpowiedź. - Albo ukradłaś - zaśmiał się.
   - Serio nie czujesz różnicy w zapachu tej, a wczorajszej? - zadałam kolejne pytanie.
   - Powinienem? - Uniosłam teatralnie oczy i głośno westchnęłam. Będzie musiał się dużo nauczyć...
   - Posmakuj - rozkazałam. Carlos uniósł szklankę do ust.
   - Chyba jest słodsza... - stwierdził i uśmiechnął się. - Lepsza od wczorajszej... Chyba, że wódka zmieniła jej smak... - zaczął intensywnie myśleć.
   - Nie. Wódka tylko trochę rozrzedziła krew i dodała posmak gorzkości, ale powinieneś bez względu na to odróżnić grupę krwi... - wytłumaczyłam.
   - Okey... Ta jest dobra, która to? - zadał kolejne pytanie.
   - Moja ulubiona - zaśmiałam się. - B Rh+.
   - Ej, miałem taką, zanim mnie przemieniłaś! - wykrzyknął. Uśmiechnęłam się szerzej.
   - Dlatego właśnie ciebie wybrałam - wystawiłam mu język.
   - Żartujesz, prawda? - zapytał z niedowierzaniem.
   - Może troszkę... - Usiadłam na krzesło i ugryzłam grzankę.
   - Czyli wybrałaś mnie ze względu na moją krew, a nie na urok osobisty?! - wykrzyknął, jednak w jego głosie dało się wyczuć cząstkę żartu. Spojrzałam na niego.
   - To ty masz urok osobisty? - parsknęłam śmiechem. Chłopak złapał za widelec i z udawaną, smutną miną zabrał się za jedzenie. - Oj, wiesz, że żartuje... - Uśmiechnął się i w ciszy dokończyliśmy jedzenie.
   Carlos szybko opróżnił talerz oraz szklankę, domyślałam się, że chłopak nadal ma apetyt na krew. Nie było to dla mnie żadne zaskoczenie. Pierwsze dziesięć lat trzeba trzymać się na baczności, by przez przypadek i głupi impuls kogoś nie zabić... Wyciągnęłam z lodówki butelkę i nalałam mu pół szklanki czerwonej posoki.
   - Na śniadanie tyle powinno ci wystarczyć. - Uśmiechnęłam się.
   - Ale ja nadal jestem głodny... - stwierdził i jednym szybkim ruchem wypił krew.
   - Musisz nauczyć się samokontroli, ponieważ głód będzie przy tobie przez długi czas...
   - Jak długi? Przez rok? - dopytywał się z nadzieją.
   - No prawie...
   - Katherine! - wykrzyknął tak, że aż podskoczyłam.
   - Przez około dziesięć lat... - skrzywiłam się.
   - Dziesięć? - odetchnął z ulgą, co mnie zdziwiło, myślałam, że rok to dla niego długo. - Już się bałem, że chodzi tutaj o jakiś wiek, czy coś... - Przejechał ręką po swoich włosach.
   - Nie - zaśmiałam się. - Chociaż słyszałam o sytuacjach, gdy wampiry nawet mające ponad sto pięćdziesiąt lat nie mają jeszcze samokontroli... - Tak samo jak Annabelle... Byłyśmy w tym samym wieku, trwała wojna. Anioły znalazły nas i poddały próbie. Ona nie sprostała zadaniu, karmiąc się na jednym z nich, gdyż zapach anielskiej krwi jest dla nas odurzający... Pamiętam, że też miałam ochotę przyssać się do któregoś z przystojnych aniołów, lecz powstrzymałam się, mimo iż oni zachęcali mnie do tego. Annabelle zaświeciły się oczy i pamiętam jak powiedziała, że anielska krew jest niczym źródło mocy i energii, lecz tuż po jej słowach nieziemski blond anioł gołą ręką wyrwał jej serce i patrząc mi w oczy, ścisnął je w dłoni. Najpierw z jego rąk posypał się popiół, następnie Annabelle zamieniła się w garstkę piasku... Blondyn rozłożył skrzydła, a mi zaparło dech w piersiach. Ktoś krzyknął, żeby mnie też zabić, jednak ON zaprzeczył. Dał znak swojemu zastępowi, oni w tym samym czasie rozłożyli swoje przepiękne skrzydła i unieśli się w niebo. Nigdy więcej nie widziałam ani jego, ani innego anioła niebiańskiego. Carlos klasnął w dłonie tuż przed moimi oczami. Otrząsnęłam się i wróciłam na ziemię.
   - Co ci się stało? O czym, a właściwie o kim myślałaś? Bo wydawałaś takie niesamowite dźwięki - zakpił. Zaśmiałam się i dałam mu kuksańca w bok.
   - Ja zmyję naczynia, a ty włącz muzykę w salonie.
   - Jasne, jasne. - Patrzył na mnie z dużym bananem na twarzy. W jego oczach tańczyły kolorowe iskierki. Kretyn - zaśmiałam się w duchu. W wampirzym tempie zebrałam naczynia i włożyłam do zmywarki, złapałam za ściereczkę i podeszłam do stołu, by zetrzeć wszystkie okruszki po grzankach, w tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Pewnie listonosz - pomyślałam. Chłopak zdążył włączyć 4fan TV. Usłyszałam głos prezentera zapowiadającego jeden ze starych hitów lata.
   - Carlos, każ mu włożyć listy przez otwór w drzwiach... - Chłopak podszedł do drzwi.
   - Włóż listy w dziurę - powiedział do mężczyzny, którego widział przez szybę w drzwiach.
   - Ale grzeczniej! - skarciłam go.
   - Katherine... - spojrzałam w jego stronę. - Czemu on się tak dziwnie na mnie patrzy?
   - Bo byłeś niegrzeczny - zaśmiałam się i podeszłam do niego. Mężczyzna od razu przerzucił wzrok na mnie. To był Dominic, ten sam listonosz od piętnastu lat. Zawsze uśmiechnięty i radosny, dziś miał kamienną twarz.
   - Katherine Colins, musisz odebrać ten list osobiście - jego głos był dziwnie twardy i nieczuły. Mężczyzna z lekko już siwymi włosami cofnął się od drzwi i czekał. Nie mogłam teraz wyjść, gdyż Carlos dowiedziałby się, że mogę chodzić w słońcu. Co się dzieje? - byłam pełna obaw. Dominic czekał tak jeszcze kilka sekund, gdy wreszcie uniósł w górę list zaadresowany do mnie. Wszystko działo się w przeciągu kilku sekund. Upuścił list, mój wzrok powędrował za unoszącym się na wietrze białym papierze, zaś mężczyzna w mgnieniu oka wyciągnął nóż i skierował go w stronę własnego serca. Szybko otworzyłam drzwi, które oczywiście były zakluczone, i rzuciłam się na Dominica. Nie zdążyłam. Mężczyzna zdołał wbić ostrze prosto w swoje serce. Leżałam na ziemi wraz z martwym listonoszem na polbruku, w słońcu. Ciszę wypełniła muzyka płynąca z telewizora.

All day, all night
I got the lights in my eyes*

______
*Tekst piosenki Kaskade feat Neon Trees - Lesson in love
Tłumaczenie:
Cały dzień, całą noc
Mam światła w oczach
   
_______
Rozdział betowany przez: Serafia Adams

3 komentarze: